Ponad 6 proc. polskich lekarzy za granicą, brakuje specjalistów

Ponad siedem tysięcy aktywnych lekarzy (6,31 proc.), uzyskało w ciągu ostatnich 4 lat zaświadczenia samorządu lekarskiego, umożliwiające pracę za granicą. W tym samym czasie pracę w Polsce podjęło zaledwie 34 lekarzy – cudzoziemców. Brak lekarzy niektórych specjalności jest już dotkliwy.

 

Takie informacje przedstawił w niedzielę w Katowicach podczas I Ogólnopolskiego Kongresu Szpitalnictwa i Wysokich Technologii Medycznych prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Konstanty Radziwiłł. Uczestnicy kongresu omawiali konsekwencje wstąpienia Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. dla polskiego systemu ochrony zdrowia.
 
Jak podkreślił Radziwiłł, z punktu widzenia środowiska lekarskiego najbardziej wpływa nań właśnie dyrektywa z 2005 w sprawie uznawania kwalifikacji zawodowych. Umożliwia ona lekarzom, lekarzom – dentystom, pielęgniarkom, położnym i farmaceutom wykonywanie świadczeń zarówno na własny rachunek, jak i w charakterze pracowników, praktycznie we wszystkich państwach członkowskich Unii Europejskiej.
 
"To powoduje bardzo widoczny skutek: masowe zainteresowanie emigracją z Polski" – powiedział Radziwiłł. Zaznaczył, że zainteresowanie cudzoziemców pracą w Polsce jest "symboliczne" – w ciągu 4 lat zarejestrowano tylko 34 lekarzy i dentystów, którzy chcieli pracować w naszym kraju.
 
W tym samym czasie samorząd lekarski wydał zaświadczenia umożliwiające pracę za granicą 7270 polskim lekarzom. Choć samorząd nie weryfikuje, ilu z nich rzeczywiście wyjechało, to zakłada, że ogromna większość się na to zdecydowała. Mogą wśród nich być również lekarze, którzy pracują zarówno w Polsce, jak i za granicą.
 
"W niektórych obszarach, zwłaszcza specjalistycznych, jak anestezjologia, patomorfologia, ale także wiele innych, te liczby są po prostu zastraszające. Jest już problem z tymi lekarzami, bo wśród anestezjologów blisko 19 proc. wystawiono zaświadczenia unijne. W przypadku patomorfologów, radiologów, to ok. 10 proc" – wyliczał Radziwiłł.
 
"W dodatku to są nieliczne specjalności, gdzie kwestia procentów nie odzwierciedla do końca tego, co się dzieje. W wielu szpitalach jest jeden patolog i jeden radiolog, jeżeli wyjedzie, to ubytek jest 100-procentowy" – podkreślił.
 
Wskazał też na inne niebezpieczne zjawisko – wśród owych ponad 7 tys. lekarzy ponad 4,5 tys. to lekarze specjaliści. Z kolei prawie 200, to lekarze, którzy dopiero ukończyli studia i nie uzyskali nawet prawa do wykonywania zawodu w Polsce.
 
"Te liczby wskazują na to, że tworzy się coś w rodzaju luki. W demografii lekarskiej, którą samorząd właśnie opracowuje, bardzo wyraźnie widać, że średnia wieku lekarzy w Polsce oscyluje wokół 48-50 lat. Zwłaszcza wśród młodszych lekarzy w większości specjalności brakuje specjalistów" – zwrócił uwagę prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
 
Druga unijna dyrektywa, która wywarła duży wpływ na polski system ochrony zdrowia, to ta dotycząca niektórych aspektów organizacji czasu pracy z 2003 r., obowiązująca od 1 stycznia tego roku. Jak powiedział Radziwiłł, dała ona środowisku lekarskiemu możliwość wywalczenia wyższych stawek za dyżury i "pewne ograniczenie wyzysku", polegającego na zmuszaniu do dyżurów ponad siły.
 
"Z drugiej strony wiadomo, ze w Polsce lekarze dość masowo są skłonni – w przeciwieństwie do krajów zachodnich, gdzie zarabiają lepiej – do przyjmowania klauzuli opt-out, niekorzystnej z punktu widzenia pracowniczego. Przechodzą też na kontrakty, by móc podejmować prace ponad limity dyrektywy. Wydaje się jednak, że to nie jest zjawisko, na które dyrektorzy szpitali mogą liczyć na dłuższą metę. Bo jeśli lekarze będą lepiej zarabiać, to z całą pewnością będą woleli zająć się sobą, rodziną, wypoczynkiem" – przewiduje.
 
Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej wskazywał też na inne unijne rozporządzenia, zapewniające obywatelom Unii Europejskiej prawo do opieki zdrowotnej we wszystkich krajach członkowskich – w trybie nagłym dla turystów i dla mieszkających stale za granicą.
 
"Zasady rozliczania tych świadczeń zdrowotnych mają ogromny wpływ na ilość środków w polskim systemie ochrony zdrowia, a także pokazują, jak niskie są nakłady na ochronę zdrowia w Polsce" – zaznaczył.
 
Wyjaśnił, że ryczałtowa stawka miesięczna na członka rodziny wskazuje, ile np. niemiecki system opieki zdrowotnej musi zapłacić Narodowemu Funduszowi Zdrowia wtedy, kiedy Niemiec na stałe mieszka w Polsce ze swoja rodziną. Jeśli płaci składkę w kasie chorych w Niemczech i korzysta ze świadczeń zdrowotnych na terenie Polski, to za jego dziecko miesięcznie niemiecka kasa chorych musi zapłacić polskiemu funduszowi 41 zł i 2 grosze. Jeśli sytuacja jest odwrotna – Polak mieszka na stale w Niemczech – to polski NFZ za ubezpieczenie jego dziecka musi zapłacić niemieckiej kasie chorych 274 zł.
 
W przypadku emerytów i rencistów relacja jest jeszcze bardziej niekorzystna: za niemieckiego emeryta przebywającego w Polsce należy się 131 zł i 53 grosze miesięcznie, a emeryt polski na terenie Niemiec wymaga opłaty 1107 zł.
 
Średni koszt leczenia obywatela innego państwa w Polsce to 1300 zł, leczenia obywatela polskiego w innym kraju – ponad 3600 zł. Hospitalizacja cudzoziemca w Polsce wymagała średnio wpłacenia do NFZ 2100 zł, natomiast NFZ za granicę transferował średnio na jednego hospitalizowanego ponad 13 tys. zł.
 
"To pokazuje różnice, w jakich funkcjonujemy i jak nagi jest nasz król. Nie można za kwotę sześciokrotnie mniejszą zrobić tego samego" – podkreślił Radziwiłł. "W Polsce dokonujemy cudów przy tym poziomie finansowania. Jest wiele rzeczy do zrobienia. W sumie jednak lata 2004 – 2008 – oceniam korzystnie. Jesteśmy coraz lepsi, choć może inni są szybciej lepsi" – dodał. (PAP) lun/ malk/

Zaloguj się Logowanie

Komentuj