Polscy politycy w sieci – za mało interaktywni

Politycy wykorzystują internet nieumiejętnie: kopiują do niego zachowania z
tradycyjnej kampanii. W efekcie komunikacja staje się mało interaktywna,
jednostronna – ocenia badacz sieci, Albert Hupa z Instytutu Stosowanych Nauk
Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.

PAP: Kandydaci na prezydenta szturmują internet. Jarosław Kaczyński pierwszego
wywiadu udzielił internautom; Waldemar Pawlak ma oficjalny kanał na YouTube i
konta na portalach społecznościowych; pozostali kandydaci też zapowiadają swoją
obecność w przestrzeni wirtualnej.

Albert Hupa: Ten pęd polityków, by coraz bardziej korzystać z narzędzi internetowych,
jest spowodowany modą i tym, że wszystkie inne rodzaje marketingu, jakie się teraz
pojawiają, z powodów oczywistych zaczynają korzystać z internetu. To podążanie za
pewnym trendem ogólnopolskim i ogólnomarketingowym. Politycy zorientowali się

po prostu, że wszyscy inni tak robią, i oni też powinni.

PAP: Czy politycy dobrze wykorzystują internet?

A.H.: Jako badacz internetu śledzę obecność polityków w sieci cały czas. Żadnego z
kandydatów nie oceniałbym pod tym względem pozytywnie. Oni nie umieją wykorzystywać
potencjału, który tkwi w tym medium. Po prostu kopiują narzędzia marketingowe, które
pojawiają się w innych segmentach rynku i je bezpośrednio przekładają na politykę.
Większość sztabów wyborczych korzysta z rąk swoich młodych aktywistów po to, by w
przestrzeni mediów społecznościowych generowali treści pozytywne o kandydatach.
Błąd polega na tym, że jest to komunikacja jednokierunkowa. Ci aktywiści i specjalnie
wynajęte firmy, które się tym zajmują, generują treści, ale nie wchodzą w interakcje z
użytkownikami. Oni nie starają się rozmawiać z internautami, tylko do nich mówią.
Wystarczy wejść w największe portale społecznościowe i zobaczyć co się tam dzieje:
jest mowa o tym, co się dzieje w partii, a w najmniejszym stopniu nie odpowiada się
na pytania internautów, nie angażuje w ich rozmowy, nie szuka się ich poza tymi
przestrzeniami. To drugi błąd: niewychodzenie do osób o innych orientacjach politycznych.
Ci ludzie są w swoich własnych przestrzeniach i tam czekają, aż ktoś do nich przyjdzie.

PAP: Co politycy powinni poprawić?

A.H.: Posłużę się metaforą: internet to małe targowisko w małym miasteczku. Kiedy na
takie targowisko przychodzi klient, trzeba go złapać, porozmawiać z nim, zapytać, co u
jego żony – trzeba z nim wejść w interakcję, utrzymać go jak najdłużej przy sobie.
Ta komunikacja nie może być nachalna, to nie może być propaganda polityczna, taka jak
wyskakuje do nas z plakatów. Trzeba więcej uwagi poświęcić odbiorcy.

PAP: Czy internet może być groźny dla kandydatów?

A.H.: Oczywiście. Internet jest bronią obosieczną, jeśli jakiś sztab wyborczy lub zwolennik
jakiegoś kandydata zrobi coś, co będzie karygodne dla całej społeczności, to natychmiast
rozprzestrzeni się to na zasadzie marketingu wirusowego czy marketingu szeptanego. Wszyscy
zaczną przekazywać sobie z ust do ust opinię na ten temat. W tym sensie internet jest o wiele
bardziej niebezpieczny niż media masowe.

PAP: Jak polska kampania w internecie wypada na tle np. kampanii prezydenckiej w USA?

A.H.: Kampania Baracka Obamy to klasyczny przykład, od którego jeszcze nikt się nie nauczył.
Co zrobił Barack Obama, że nagle wszyscy powiedzieli, że jemu się udało wykorzystać internet?

Otóż tam aktywiści partyjni i osoby związane z polityką miały obowiązek istnieć na portalach
społecznościowych i wchodzić w interakcje z internautami. Warto pamiętać, że tam postawiono

na lokalność. Przedstawiciele różnych okręgów politycznych nie mówili do wszystkich, tylko do
internautów, którzy właśnie znajdowali się w okręgu. Interakcja polegała na tym, że urządzano
spotkania, na których ci internauci mogli wypowiedzieć się, co im się podoba, a co nie – w ich
okręgach wyborczych. To była bardziej bezpośrednia komunikacja, dotycząca bardziej

bezpośrednich tematów, niż jakiś szeroko rozumiany program wyborczy. Jedyne czego się

politycy nauczyli to to, że trzeba wchodzić na portale społecznościowe. Natomiast replikują tam

te same zachowania, które robili wcześniej w tradycyjnych kampaniach.

/PAP – Nauka w Polsce

Zaloguj się Logowanie

Komentuj